czwartek, 9 lipca 2009

Żydzi na Alasce

Słowem wstępu: wybaczcie, że tak długo nie pisałem. Spowodowane to było lenistwem, ale muszę dodać, że od czasu do czasu wchodziłem na bloga, żeby zobaczyć co się na nim dzieje. Stało się. Nie będę owijać w bawełnę - nowi obserwatorzy dali mi kopa do pisania. Dzięki.


Było tak: gdy w 1942 r. Niemcy wreszcie rozgromili Związek Radziecki do gry wkroczyła Ameryka mimowolnie pomstując Rosjan udanym atakiem na kraj Hitlera. Państwa Izrael nie ma. Nigdy nie powstało. Żydzi dostali za to skuty lodem urywek Alaskijskiej ziemi.
W okręgu Sitka, bo tam właśnie przyszło rezydować Hebrajczykom nie dzieje się najlepiej. Miejscowym Indianom nie za bardzo podobają się nowi sąsiedzi (i vice versa) a co gorsza, za miesiąc upływa 60 lat.60 lat na czas których na mocy ustawy niedoszli Izraelici mogą przebywać na Alasce.

W tych jakże nieciekawych czasach i miejscu przyszło żyć Landsmanowi - typowemu, przegranemu przez życie glinie, który topi swoje liczne smutki w butelce. Wraz ze swoim kuzynem - Miśkiem - sympatycznym pół indiańskim drabem przyjdzie im, pomimo przeciwności losu, a przede wszystkim przeciwności nowego komisarza poprowadzić śledztwo w sprawie zabójstwa młodego szachisty-narkomana. Jak nietrudno się domyślić pozornie sprawa małego kalibru okaże się wielkim przedsięwzięciem, w którą zaangażowane są grube ryby.

To, co autorowi zdecydowanie udało się uchwycić to zamieszanie jakie panuje w Sitka. Za miesiąc Hebrajczycy będą musieli opuścić swój tymczasowy dom i nie będą mieli co ze sobą począć. Burdel panujący na komisariacie, pośpiesznie zamykane dochodzenia, narzekania bohaterów skutecznie budują klimat zamętu i beznadziejnej sytuacji żydowskiej części obywateli Alaski.

Czy oznacza to, że "Związek żydowskich policjantów" jest ponury? Tak. Nie. Ponury to za mocne słowo. Co najwyżej melancholijny. I to tylko czasami. W książce bowiem, jest wszystko - trochę dramatu, szczypta polityki, odrobina obyczajówki, sporo komedii, sensacji i kryminału. Ogólnie rzecz biorąc pierwszych czterech rzeczy doświadczymy raczej w pierwszej połowie książki, poświęconej na zapoznanie nas z Sitka, jej klimatem i zamieszkującymi ją osobistościami. Leniwie prowadzone śledztwo Landsmana schodzi na drugi plan ustępując innym, wcale nie nudniejszym aspektom. W drugiej połowie intryga dostaje solidnego kopa, śledztwo błyskawicznie posuwa się do przodu a akcja nabiera rumieńców by w punkcie zwrotnym zahaczyć już o rozmach i styl Jamesa Bonda ze złotych czasów Rogera Moore'a. Nie znaczy to jednak, że jest ona lepsza od pierwszej części. Wiadomo - co kto lubi.

Humor towarzyszyć nam będzie przez całą lekturę. Spontanicznie będzie się przewijał w wyraźnej, wykrystalizowanej formie - dialogów i idiotycznych sytuacji. Jednak nad losami Landsmana i Miśka wisi także autoironiczna, niemalże groteskowa atmosfera utrzymywana bardziej lub mniej dowcipnymi uwagami autora.

Jest to zasługą wyjątkowej sprawności i lekkości stylu, którym posługuje się Chabon. Książka napisana jest w większej części w czasie teraźniejszym co nadaje jej dynamiki i charakteru reportażu a także pomaga odróżnić fakty dotyczące obecnej sytuacji od licznych dygresji na temat przeszłości Sitka, czy rodziny Landsmana, pisanych w czasie przeszłym.

To właśnie styl w połączeniu z humorem, różnorodnością i niesamowitym pomysłem zaprezentowanym w tej książce daje tak piorunujący efekt. Poprzez różnorodność wątków książkę można polecić praktycznie każdemu a najlepszą rekomendacją będzie chyba fakt, że bracia Coen zainteresowali się dziełem Michaela Chabona. Trzymanie za nich kciuków jest zbędne.