
W okręgu Sitka, bo tam właśnie przyszło rezydować Hebrajczykom nie dzieje się najlepiej. Miejscowym Indianom nie za bardzo podobają się nowi sąsiedzi (i vice versa) a co gorsza, za miesiąc upływa 60 lat.60 lat na czas których na mocy ustawy niedoszli Izraelici mogą przebywać na Alasce.
W tych jakże nieciekawych czasach i miejscu przyszło żyć Landsmanowi - typowemu, przegranemu przez życie glinie, który topi swoje liczne smutki w butelce. Wraz ze swoim kuzynem - Miśkiem - sympatycznym pół indiańskim drabem przyjdzie im, pomimo przeciwności losu, a przede wszystkim przeciwności nowego komisarza poprowadzić śledztwo w sprawie zabójstwa młodego szachisty-narkomana. Jak nietrudno się domyślić pozornie sprawa małego kalibru okaże się wielkim przedsięwzięciem, w którą zaangażowane są grube ryby.
To, co autorowi zdecydowanie udało się uchwycić to zamieszanie jakie panuje w Sitka. Za miesiąc Hebrajczycy będą musieli opuścić swój tymczasowy dom i nie będą mieli co ze sobą począć. Burdel panujący na komisariacie, pośpiesznie zamykane dochodzenia, narzekania bohaterów skutecznie budują klimat zamętu i beznadziejnej sytuacji żydowskiej części obywateli Alaski.
Czy oznacza to, że "Związek żydowskich policjantów" jest ponury? Tak. Nie. Ponury to za mocne słowo. Co najwyżej melancholijny. I to tylko czasami. W książce bowiem, jest wszystko - trochę dramatu, szczypta polityki, odrobina obyczajówki, sporo komedii, sensacji i kryminału. Ogólnie rzecz biorąc pierwszych czterech rzeczy doświadczymy raczej w pierwszej połowie książki, poświęconej na zapoznanie nas z Sitka, jej klimatem i zamieszkującymi ją osobistościami. Leniwie prowadzone śledztwo Landsmana schodzi na drugi plan ustępując innym, wcale nie nudniejszym aspektom. W drugiej połowie intryga dostaje solidnego kopa, śledztwo błyskawicznie posuwa się do przodu a akcja nabiera rumieńców by w punkcie zwrotnym zahaczyć już o rozmach i styl Jamesa Bonda ze złotych czasów Rogera Moore'a. Nie znaczy to jednak, że jest ona lepsza od pierwszej części. Wiadomo - co kto lubi.
Humor towarzyszyć nam będzie przez całą lekturę. Spontanicznie będzie się przewijał w wyraźnej, wykrystalizowanej formie - dialogów i idiotycznych sytuacji. Jednak nad losami Landsmana i Miśka wisi także autoironiczna, niemalże groteskowa atmosfera utrzymywana bardziej lub mniej dowcipnymi uwagami autora.
Jest to zasługą wyjątkowej sprawności i lekkości stylu, którym posługuje się Chabon. Książka napisana jest w większej części w czasie teraźniejszym co nadaje jej dynamiki i charakteru reportażu a także pomaga odróżnić fakty dotyczące obecnej sytuacji od licznych dygresji na temat przeszłości Sitka, czy rodziny Landsmana, pisanych w czasie przeszłym.
To właśnie styl w połączeniu z humorem, różnorodnością i niesamowitym pomysłem zaprezentowanym w tej książce daje tak piorunujący efekt. Poprzez różnorodność wątków książkę można polecić praktycznie każdemu a najlepszą rekomendacją będzie chyba fakt, że bracia Coen zainteresowali się dziełem Michaela Chabona. Trzymanie za nich kciuków jest zbędne.