poniedziałek, 19 października 2009

Najlepsi w naszym Układzie.

Jednym z moich ulubionych zajęć jest czytanie książek, a że postanowiłem napisać coś, to będzie to quasi-recęzja powieści, która bardzo przypadła mi do gustu.


Chodzi mi o rosyjską space-opere pióra Olega Diwowa pt.: "Najlepsza załoga słonecznego".


Wydana przez Fabrykę Słów książka zamyka się w dwóch tomach, ale niestety tom pierwszy jest dużo mniej obszerny od drugiego, ale rekompensuje to fakt, iż oba wydane są na dość dobrym, kredowym papierze.


Całość dzieje się po wojnie totalnej (nazywanej "Północą") jak przystało na space-opere w kosmosie. Ziemia jest mocno wyniszczona (to na niej miała miejsce "Północ"), populacja ludzka skurczyła się o ponad 90%, a biosfera jest zdegenerowana przez trwającą dziesięciolecia zimę jądrową. Ludność planet skolonizowanych jest wrogo do ziemian nastawiona; zwłaszcza Marsjanie (i nie chodzi mi tu o zielone ludziki) przeciwko, którym przeprowadzone były dwie kampanie wojenne.


Uniwersum jest duże i skomplikowane, więc ciężko byłoby się w nim odnaleźć gdyby nie słowniczek na końcu książek, który tłumaczy wiele pojęć i ogólnie bardzo się przydaje (przy niektórych hasłach mamy podane odwołania do innych dzieł literackich, a wiele z nich wydaje się być inspiracją autora).



***


W tomie pierwszym mamy dość powierzchowny opis postaci i zawiązanie intrygi, co i tak dobrze zapełnia około 195 stron. Czyta się przyjemnie, ale bez rewelacji. Sporo humoru, lecz raczej topornego, wręcz grubiańskiego (mnie to nie przeszkadza, ale są ludzie, których to dość mocno razi), a do tego mięso lata gęsto jak w rzeźni.


Postacie nakreślone są w stopniu wystarczającym, aby je polubić. Mamy tu rosyjskiego admirała o przezwisku "Raszyn" z, którego to ust właśnie pada najwięcej przekleństw, ale mimo to jest nader sympatyczny, a także bardzo miłego oficera-technika imieniem Andrew Werner, który jak się potem okazuje (właściwie w pierwszej połowie książki) także jest Rosjaninem. Werner także jest, jak dla mnie, jedną z głównych osi fabuły.


Pierwszy tom jest niezbędny do pełnego zrozumienia drugiego, ale jako samodzielna książka jest raczej przeciętny; do autobusu i w czasie kiedy potrzebujemy poczytać coś lekkiego sprawdza się doskonale.


***

Tom drugi jest znacznie bardziej wymagający od poprzednika, ale pociąga to za sobą zdecydowany wzrost satysfakcji z czytania.



Mamy tu dynamiczne i bardzo wciągające rozwinięcie wszystkich wątków z tomu pierwszego, a także zakończenie (chyba wszystkich) istotniejszych. Poznajemy przeszłość wszystkich istotnych postaci z jedynki, niekiedy nader dramatyczną i smutną, ale także zmuszającą nas, czytelników do jakiejś takiej refleksji na tematy typu: "co jeden człowiek może zrobić drugiemu i jaki ma to wpływ na tego drugiego".


Czytanie i rozumienie tego tomu niejednokrotnie wymaga wracania parędziesiąt stron wstecz i przypominaniu sobie szczegółów, które podświadomie uznaliśmy za nieistotne, a okazują się być podstawą dalszego rozwinięcia wątku.


Bimber i opisy niecenzuralnych czynów przelewają się przez cały tom, raz służąc za odskocznie od obecnie prowadzonego wątku innym zaś za ważny element odpowiadający za np.: obecny stan cywilny lub majątkowy postaci, ale także za to, że znalazła się ona tu, a nie gdzie indziej.


***

Ogólnie książki czyta się przyjemnie, ale niestety krótko (spora czcionka). Zachęcam więc wszystkich do lektury, nawet jeśli do rosyjskiej literatury zniechęciły was dzieła Bułchakowa, czy innego Czechowa.

środa, 14 października 2009

Deck of many opinions

Swoje wywody zacznę od książki, mianowicie najnowszej części przygód Jakuba Wędrowycza. Mowa tu oczywiście o "Homo bimbrownikus" autorstwa Pilipiuka. Właściwe opowiadanie poprzedzają trzy, króciutkie nowelki z czego tylko jedna zasługuje na uwagę. Jest to jednak zaledwie preludium do dania głównego czyli epickiej, przeszło dwustu stronicowej tytułowej opowieści. Jej akcja toczy się w Warszawie i kręci wokół wojen pradawnych kultów nią zamieszkujących. Jakub znajduje się pośrodku tej walki jaskiniowców, wyznawców Światowida i tajnej komórki CBŚ - inkwizycji. Pomysł iście mistrzowski, szkoda, że kiepsko wykorzystany. Gagów tutaj jak na lekarstwo, a tych udanych dwa razy mniej. Pilipiuk powinien zachować Jakuba w krótszej formie.

W kategorii słowiańskich klimatów, zdecydowanie lepszy jest kozacki komiks o kozaku autorstwa Ukraińca - Igora Baranki - "Maksym Osa". Wprawdzie nie jest on jak się spodziewałem powieścią drogi a siedemnastowiecznym kryminał z nutką fantasy. Jest tajemnica, jest wilkołak, jest błyskotliwy bohater i jest zajebiście. Klimatem porównałbym to do "Ogniem i mieczem" na sterydach - więcej seksu, walki i magii. Wszystko okraszone wspaniałą kreską (czerń i biel) dopracowaną niemalże do perfekcji. Najlepszy komiks w tym zestawieniu.

Z dzikich pól przenieśmy się do Łojm, małej wsi niedaleko Suwałk w, której rozgrywa się akcja "Łaumy" Karola Kalinowskiego. Mnóstwo ochów i achów padło na jej temat, ja mogę się jedynie pod wszystkim podpisać. Jedyne wątpliwości budzi zakończenie, choć urokliwe to jednak trochę zbyt naciągane. To taka mała pierdółka, albumik prawie, bez zarzutów. No i rispekt za oprawę graficzną (przede wszystkim tła, za postacie trochę mniej).

Najnowszy "Jeż Jerzy" natomiast graficznie lekko zawodzi. Jest naprawdę dobrze, jednak w stosunku do przepięknego "Człowieka z blizną" widać krok wstecz. Fabularnie jest za to fenomenalnie. Najnowszy album o przygodach Jurka to zbiór, bardzo udanych, kilkustronicowych szorciaków. Autorzy postanowili najwyraźniej odejść trochę od schematu Stefan i Zenek vs. jeż. Nadal obstaję przy tym, że w kolczastym cyklu albumy skupione wokół jednej, dłuższej historii są lepsze, ale "JJ: musi umrzeć" to najlepszy tom z, krótkimi opowiastkami. Brawo.

Kolejny komiks "dobre bo polskie"? Niestety nie. Trzeci już tom "Wartości rodzinnych" to największe rozczarowanie wśród omawianych tytułów. Brak wyraźnie zarysowanej linii fabularnej, to główna bolączka tego komiksu. Ponadto brakuje mu przytupu znanego z poprzednich części. No i jakoś tak mało śmieszno. Mało trafionych gagów. I mało gagów w ogóle. Rysunkowe też mi się zdaje, że gorzej. Pustawe kadry. Cóż, zeszyt wypada raczej blado poza świetnym cliffhangerem na końcu. Z niecierpliwością czekam na część czwartą.

O szarej rzeczywistości, w przeciwieństwie do WR naprawdę w szarych barwach opowiada "Stój!" - najnowszy komiks norweskiego scenarzysty i rysownika Jasona. Jest to jak na razie jego najbardziej ponury album, co w sumie jest trochę przerażające, jako, że traktuje on o po protu o życiu- od dzieciaka do starucha. Kto czytał poprzednie dzieła Norwega, wie czego się spodziewać - oszczędnego stylu, garści metafor i wyzierającej z kadrów samotności. Nie zaryzykuję porównania "Stój!" do innych albumów tego autora, ale z czystym sumieniem po prostu go polecę. Bardzo.

Co tam w Baśniogrodzie piszczy? W najnowszej, piątej już części jesteśmy świadkami przełomowych zdarzeń. Rozwiązanie wyborów, narodziny dzieci Śnieżki i gigantyczna roszada na stanowiskach biurowych. Ktoś odejdzie, ktoś zniknie, ktoś pokarze się z innej strony. Do panteonu baśniowców dołączy nowa postać a my będziemy mogli się dowiedzieć co-nieco co robił Bigby podczas drugiej wojny. Świetny tom, któremu udaje się otworzyć nowe karty w historii bajkowej społeczności a także mimochodem stać się jednym z najlepszych dotychczas wydanych.


Cóż, to tyle.

niedziela, 11 października 2009

"(...) They call it (N)euroshima (...)"

To fragment piosenki (całość można znaleźć tu: http://www.youtube.com/watch?v=ckCZKZhNOok ) od której tytułu (podobno) wziął się tytuł jednej z najzacniejszych, polskich gier RPG. Tak, chodzi mi o Neuroshime.

***
Neuroshima jest to system RPG (co to RPG mam nadzieje wiecie, a jak nie to zapytajcie googla), którego akcja toczy się w USA po wojnie atomowo-chemiczno-biologiczno-konwencjonalnej, którą oczywiście rozpętały maszyny.






Gracze mogą wcielić się w zasadzie w dowolną postać, która miałaby szanse przeżyć w Zasranych Stanach (bo po wojnie, raczej tak się na nie mówi); na przykład mogą być gangerami (tak się tu mówi na gangsterów) z Detroit, kowbojami z Teksasu, albo specami z Posterunku.

Czym jest Posterunek, pytacie? Jest to miasto na obszarze blisko Molocha (tak mówi się na teren zajęty przez maszyny; znajduje się on w północno-zachodniej części stanów [nad Salt Lake City]), które ciągle się przemieszcza, a uznawane jest za najbardziej wysunięty i najlepiej uzbrojony przyczółek ludzkość, a zarazem główny ośrodek naukowy.

Nie będę próbował nawet opisać całego świata gry, bo od tego jest podręcznik (a i tak każdy MG widzi to nieco inaczej).
***

Klimat jest naprawdę przedni, ale nie oto tu głównie chodzi, bo Neuroshima to gra akcji, a więc liczy się głównie mechanika.


Jest ona, w jak najlepszym tego słowa znaczeniu, prosta i dodaje dynamicznej rozgrywce emocji. Opiera się ona na trzech k20; MG podaje poziom trudności (od "Łatwy" do "Fart"), a gracz patrzy na swój współczynnik, odejmuje od niego modyfikator z poziomu trudność (np.: test jest "Problematyczny", to odejmuje 2) i musi wykulgać na kościach tyle samo lub mniej. Zwykle wystarczy mieć taki wynik na 2 kościach.


Do dyspozycji postacie (zarówno graczy jak i te prowadzone przez MG) mają broń dostempną w czasach powstawania gry (2000-któryś), ale też i wymysły twórców takie jak Pogromca (strzelba przeciwko mutantom) i miotacz EMP (przeciw maszynom).

***

Gra doczekała się wielu dodatków oficjalnych (np.:http://www.rebel.pl/product.php/1,19/8365/Neuroshima-Bohater-3.html ), jak i nieoficjalnych (np: http://neuroshima.elx.pl/articles.php?id=848), a praktycznie wszystkie warte uwagi.




Jeżeli szukasz dynamicznego RPG na jakąś kampanie, albo jednostrzałówkę (moim zdaniem jeden z lepszych doń systemów), zagraj w Neuroshime (a nie pożałujesz).


Zwróć uwagę, iż kupując podręcznik podstawowy jak i dodatki wspierasz polską branrze RPG, a to się chwali.



P.S.: Powstała także gra planszowa na kanwie RPG, a mianowicie Neuroshima HEX (obecnie dostempna jest bodaj edycja 2.5), do niej wyszły już dwa dodatki, a w przygotowaniu jest trzeci...

piątek, 2 października 2009

Irena Sendlerowa okiem Amerykanów

Amerykańskie filmy lubię i owszem, ale nie wszystkie.

Dobrym przykładem filmu, który nie przypadł mi do gustu, będzie "dzieło", które widziałem 30 września, a mianowicie "Dzieci Ireny Sendlerowej" w reżyserii Johna Kenta Harrisona.

Film ten przedstawia, z raczej niespecjalnie biograficznego punktu widzenia, dzieje Ireny Sendlerowej, a właściwie ich fragment kiedy to wspomniana kobieta pomaga żydom przebywającym w Getcie warszawskim. Na początku pomaga wszystkim, a szczególnie jednej rodzinie, potem jednak (gdy zaczyna być głośno o likwidacji Getta) zaczyna skupiać swą uwagę na dzieciach żydowskich, którym nie jednokrotnie pomaga uciec z getta i dostać się do rodzin polskich w których mają szansę przetrwać niemieckie okrucieństwo.

Film pokazuje co prawda cierpienie i inne "niedogodności" związane z wojną, ale robi to w sposób mało dojmujący i nadmiernie pomnikujący Irenę Sendlerową zmarłą w 2008. Postać sama w sobie jest wielka, ale została uhonorowana w nieco odmienny sposób niż bym się tego spodziewał. Film nie wzbudził we mnie jakiś szczególnych emocji (w przeciwieństwie do powszechnie krytykowane “Popieuszki”, który opowiada o epoce nieco późniejszej, ale skłonił mnie do głębszych przemyśleń).


Jest jeszcze jedna rzecz, która mi nie odpowiadała, a mianowicie nie ma pokazanej przeszłości bohaterki, brak także większej próby wytłumaczenia czemu zachowywała się w sposób odmienny od obecnego wizerunku przeciętnych Polaków z tamtego okresu (jest w filmie jedna tylko kwestia bohaterki, którą za taką próbę można by uznać, a mianowicie kiedy bohaterka mówi, że tonącemu trzeba próbować pomóc nawet jeśli samemu nie potrafi się pływać (chodzi tu o wychowanie jej w domu))

Od strony aktorskie do filmu się przyczepić nie mogę, ale od strony technicznej i owszem. W wersji, którą ja miałem okazje widzieć jest dubbing niektórych aktorów (z ich mowy na polską) i jest on wykonany kiepsko.

Jedyną grupą docelową dla tego filmu jaką ja dostrzegam są uczniowie szkół, a uważam tak, dla tego, że nacisk w tym filmie położony jest na dwie, swoją drogą istotne, kwestie, a mianowicie na cierpienie ludzi w Getcie i na bohaterstwo Ireny Sendlerowej, ale kulturalny, wykształcony człowiek wie doskonale, że życie pod niemiecką okupacją było ciężkie, ba momentami niemal niemożliwe. Zawsze też znajdzie chwile na przeczytanie jakiegoś krótkiego artykułu, a może i książki na temat niemalże bohaterki narodowej.


No tak, ja tu mówię, że kulturalni, wykształceni ludzie mogą sobie o niej poczytać, a wielu z tych, których ja uznaje za oczytanych i.t.d. albo nic o tej kobiecie nie słyszało, albo bardzo niewiele, więc jednym z niewielu plusów będzie uświadomienie ludziom, że była taka osoba.

Cóż, dla tych którym nie chce się czytać całości: w skali szkolnej 3+. Zobaczyć można, ale jest wiele lepszych filmów.

Pozdrawiam