wtorek, 5 maja 2009

Tryptyk #3 - Wyspa Burbonów. Rok 1730


Do zakupu "Wyspy burbonów" zachęciła mnie, okładka, cena, a przede wszystkim po dwóch wcześniej omawianych tytułach jest to pewna odskocznia od fatalistycznych klimatów. No i nie zawiodłem się. Ale po kolei.

Tytułowa wyspa funkcjonująca obecnie pod nazwą Reunion to malutki skrawek ziemii niedaleko od Madagaskaru. Historia przedstawiona w komiksie jest mocno osadzona na tle wydarzeń historycznych, czemu trudno się dziwić, wiedząc, że scenarzysta - Apollo, spędził większość życia na Reunionie właśnie.

I tak oto na ten kawałek lądu pośrodku oceanu trafia profesor Despentes, który wraz ze swoim młodym pomocnikiem Rafaelem chce znaleźć widzianego tutaj ptaka dodo. Ornitolodzy wybrali sobie złą porę na podróż gdyż sytuacja na wyspie jest napięta. Gubernator pojmał grasującego po okolicznych wodach pirata - Myszołowa i ma zamiar go powiesić. Sprawa jest o tyle delikatna, że znaczną część ludności wyspy burbonów stanowią byli piraci objęci amnestią. Żeby było jeszcze ciekawiej ukrywający się po górach przed łowcami niewolników czarni mają wiele powodów ku uwolnieniu niedawnego postrachu mórz. Tak więc po kolei pałeczka narracji przejmowana jest przez parę ornitologów, piratów, arystokrację i zbuntowanych górali.

Bardzo fajnie oddane jest napięcie panujące na wyspie, zagęszczająca się atmosfera i niezliczona ilość postaci oraz wątków, które przyjdzie nam ogarnąć. Historia pomimo faktu iż nie skupia się na jednej grupie bohaterów jest wartka, a dodatkowego smaczku dodaje szczypta humoru i realistycznie pokazane sytuacje. Nie chodzi mi tutaj bynajmniej o prawa fizyki tylko o reakcje bohaterów na różne zdarzenia. Zakończenie choć może wydać się nieco urwane zdecydowanie pasuje do stylistyki komiksu i po prawdzie rozwiązania niedopowiedzianych wątków można sobie wyobrazić.

Widać, że nie tylko Apollo czuje klimat wyspy burbonów z pierwszej połowy XVIII w. (w czym utwierdza mnie 8 ostatnich stron poświęconych na przypisy). Rysownik - Lewis Trondheim operując czernią i bielą wspaniale oddał klimat scenariusza. Cartoonowe, antropomorficzne (trochę w stylu kaczora Donalda) postacie są rysowane niby, na odwal się (NIECO w stylu Wilqa), są paradoksalnie dokładne i dopracowane. Podobnie sprawa ma się z tłem. Artysta nie stosuje żadnych uproszczeń tylko konsekwentnie rysuje gąszcz dżungli.

Śliska okładka ze skrzydełkami spina te opasłe (prawie 300 stron) tomiszcze, pełne przygód, intryg i humoru okraszone świetną oprawą Trondheima. Po typowo amerykańskich komiksach wreszcie jakaś europejska odskocznia. Grzechem byłoby albumu nie kupić.

1 komentarz:

  1. Proszę o kontakt na rafal6kolsut@gmail.com odnośnie nagrody za wygranie rebusa :)

    OdpowiedzUsuń