sobota, 19 grudnia 2009

Raport z księżyca


Bardzo lubię oglądać filmy o, których nie wiem nic. Nie zobaczywszy recenzji, opisu, zwiastuna czy nawet plakatu wybieram coś w ciemno i bawię się setnie. Dlaczego? Ano taka produkcja na chybił trafił skrywa przede mną wiele tajemnic i zaskoczeń. Z drugiej strony jednak jak w przypadku "Księżyca" nastawianie się na zupełnie inne kino po konfrontacji z prawdą może okazać się bolesne. A więc nie dajcie się zwieść! "Moon" to nie dramat o samotności w kosmosie a, Dick'owskie si-fi pełną gębą.

    Zaczyna się spokojnie - niedaleka przyszłość, bezkresne pustkowia księżyca, urozmaicone jedynie budynkiem kopalni, wydobywającej Hel 3 - nowo odkryte źródło energii. Wyłącznym mieszkańcem placówki jest Sam Rockwell - astronauta, który z niecierpliwością czeka na niedaleki koniec trzyletniego kontraktu na doglądanie placówki. Mijające dni Sam spędza na oglądaniu telewizji, modelowaniu, pustej konwersacji z komputerem i sporadycznych video-kontaktów z rodziną. Jednak wkrótce monotonia życia na srebrnym globie zostanie zakłócona przez pojawienie się nowej postaci...


    Pięć milionów przeznaczonych na budżet to śmieszna kwota w ogóle, a zważywszy, że mowa tu o filmie science-fiction wydawałoby się, że reżyser "Moon" miał spętane ręce. Otóż, nic bardziej mylnego - choć lepiej nie nastawiać się na żadne fajerwerki to wszystko* w tym filmie pomimo swej oszczędności jest przekonywujące. Wnętrze bazy jest chłodne i sterylne, podobnie zresztą jak rozmowy bohatera z komputerem pokładowym, któremu głosu użyczył Kevin Spacy. Na podobnym poziomie stoi zresztą aktor wcielający się w Sam'a Rockwell'a - choć nie zapierający tchu w piersiach, to jednak wykonał solidną robotę. Nie sposób nie napomknąć o muzyce Clint'a Mansell'a. Zresztą oceńcie sami.

    Do czego można się przyczepić? Cieszę się, że scenarzysta nie zdecydował się na wprowadzenie pseudo metafizycznych dialogów, szkoda jednak, że nie zastąpił ich niczym innym. Z ekranu nagminnie wieje pustka i nuda- za dużo tutaj scen, które nie wnoszą absolutnie nic do całości. Osobiście bez zastanowienia i sentymentów wyrzuciłbym do kosza co najmniej czwartą część taśmy filmowej. Więcej wad nie zakonotowałem i choć powyższy argument to silny minus nie jest w stanie zachwiać końcowej oceny. "Moon" to kolejny po "District 9" dowód na to, że nawet z pustym portfelem można popełnić satysfakcjonującą produkcję. 

____________________________________________________________________

*poza przejażdżkami po powierzchni księżyca, gdzie gołym okiem, można wyłapać ingerencję komputera.

1 komentarz:

  1. Jak dla mnie "Moon" ma Klimat. Dialogi dialogami, efekty efektami, a fabuła swoją drogą. Ale dla klimatu dałabym się pociąć.
    Praktycznie przez cały film, mimo, że to s-f, miałam wrażenie, że ktoś chce kogoś zabić. Początkowo obstawiałam pierwszego pana, później drugiego, a później nawet samą firmę. Ostatnim filmem, który aż tak wciągnął mnie w Klimat było "Siedem". Brawa dla twórców.

    OdpowiedzUsuń