piątek, 29 stycznia 2010
[Po]Mroczności
poniedziałek, 11 stycznia 2010
"Hu, hu, ha...
Witamy w niemal postapokaliptycznych warunkach. Czemu takie są, nawet tu u mnie, w stolicy? Bo służby, które mają się zajmować śniegiem, a raczej jego likwidacją, albo mają wszystko w dupie, albo są wrogo nastawieni do obywatela i np.: na parkingu pchają cały śnieg pod samochód, tak, ażeby nie dało się normalnie wyjechać. Po za tym, to chyba największa zima dekady (albo jedna z większych). Szczęściem już od dawna w mym rodzie krąży Drewniana Łopata Do Odgarniania Śniegu +1.
Czy będzie na co wydawać pieniądze w roku, który nastał?
A jakżeby inaczej. Już w lutym ma się odbyć premiera dwóch produktów jednego z moich ulubionych wydawnictw, czyli: Portala. Pierwszym ma być od dawna zapowiadany dodatek do mej umiłowanej Neuroshimy, czyli Ruiny. W dodatku zapewne ukażą się szczegółowe opisy ruin wszelakich z różnych punktów widzenia i jakiś generator spotkań i znalezisk. Niektórym to zajeżdża D&D (vide Soll), ale jak dla mnie brzmi dość ciekawie.
Drugim powodem rosnącego długu na karcie debetowej może zostać sequel szybkiej i wciągającej karcianki Zombiaki. W Zombiakach 2: Atak na Moskwę znów staniemy po jednej ze stron barykady, z tym, że zombi mają być silniejsze i sprawniejsze, a ludziom pomagać ma nieodłączny element chemii organicznej, czyli Alkohole. Konkretnie jedyny, słuszny alkohol, czyli Vodka.
Po więcej szczegółów zgłoście się Tutaj.
Poza powyższym Iron Maiden i wiele innych ciekawych zespołów mają wydać kolejne płyty studyjne. Jako anty-fan "kradzieży własności intelektualnej" kupie oryginały przynajmniej po to by dać piratom prztyczka w nos.
Nowy rok jawi się już jak wielka ręka, która wdziera się do pojemnika z ciastkami, którym jest moje życie. Czy coś zabierze, a może raczej dołoży? Mam nadzieje, że i mi i Wam nic złego się w tym roku nie przydaży.
środa, 23 grudnia 2009
Jak to mawia Św. Mikołaj....
Już niedługo święta. Handlowcy sezon już dawno zaczęli. Jak się okazuje muzycy też.
Zaowocowało to kilkoma ciekawymi płytami, n.p.:
Stingowym "If On A Winter's Night...". Nie jest to właściwie płyta świąteczna, lecz swoisty hołd Stinga dla jego ulubionej pory roku, czyli zimy.
Z utworów typowo Bożonarodzeniowych jest kolęda "Gabriel's Message" (klik1), którą Sting śpiewał już w latach 80ych, ale co to komu przeszkadza. Piosenka ta, jak i cały album, jest sympatyczna, ale mnie jakoś nie powala (może dla tego, że nie przepadam jakoś mocno za stingiem).
Mamy też "Christmas In The Heart" Boba Dylana. Zniesmaczeni, że kolejny artysta robi tę samą rzecz co inni i nie daj Boże z tych samych, zarobkowych, pobudek? Niepotrzebnie, gdyż 1. Nie robi tego dla zysku. Cały dochód zostanie przeznaczony na walkę z głodem. Piękny gest, który już jest dużym impulsem dla tego, by płytę kupić, a nie ściągnąć. 2. Piosenki śpiewane tu są dość odmienne od pseudo- Świątecznego syfu, którym faszeruje nas chodź by telewizja. Bliżej im do pieśni z lat 50ych.
Warto w tym miejscu zauważyć, że na płycie znajdują się adaptacje utworów innych ludzi, niż sam Dylan. U niego dawno tego nie było.
Znajdujemy tu energiczny utwór "Must Be Santa" (klik2), ale i spokojne "Have Yourself A Merry Little Christmas" (Brak podlinkowania dzięki czepialstwu wytwórni.[Od razu mówię, że, jako być może przyszły twórca, nie mam nic na przeciw obronie praw autorskich]).
Pomimo tego, że do Dylana pałam od pewnego czasu większą sympatią, to album jest do słuchania, głównie gdy śnieg za oknem, a karp w wannie. Naprawdę fajny efekt można osiągnąć, kiedy się tego słucha, patrząc jak płatki śniegu oblepiają wątłe już gałązki drzew za oknem.
***
Na koniec zostawiłem największą niespodziankę (przy najmniej dla mnie).
Rob Halford, wokalista dość specyficznie wyglądającej grupy, świetnego podgatunku metalu (NWoBHM), Judas Priest, nagrał płytę "Winter Songs".
Połączenie ciężkiego brzmienia i piosenek świątecznych wydaje się dziwne, ale po chwili odkrywam, że może "w tym szaleństwie jest metoda". Momentami ze świętami ma to nie wiele wspólnego, ale n.p.: "I Don't Care" (Brak podlinkowania dzięki czepialstwu wytwórni.[Od razu mówię, że, jako być może przyszły twórca, nie mam nic na przeciw obronie praw autorskich]) nie dość, że brzmi nieźle, to tekst ma, jak najbardziej, świąteczny.
Jak dla mnie miłym akcentem jest Bobby Jarzombek, który gra tu na perkusji, a przedtem grał w takich zespołach jak Juggernaut.
Wszystkie te krążki są warte uwagi, w zależności od gustów, rzecz jasna. Sting właściwie dla każdego, Dylan dla ludzi lubiących szybsze, świąteczne granie, a Halford dla wszystkich, którzy nie boją się bycia niestandardowymi.
Przy okazji pragnę złożyć wszystkim życzenia: Spokojnych, wesołych Świąt, miłych spotkań z rodzinami, masy prezentów i żeby wam się wiodło...
P.S.: Między Świętami a nowym rokiem jest niewielka przerwa, więc: Happy new Year, powodzenia w pracy/szkole, poszerzania horyzontów i jak najwięcej okazji do śmiechu.
Spędźcie rok 2010 z nami :)
Pozdrawiam
C.T.
sobota, 19 grudnia 2009
Raport z księżyca
Bardzo lubię oglądać filmy o, których nie wiem nic. Nie zobaczywszy recenzji, opisu, zwiastuna czy nawet plakatu wybieram coś w ciemno i bawię się setnie. Dlaczego? Ano taka produkcja na chybił trafił skrywa przede mną wiele tajemnic i zaskoczeń. Z drugiej strony jednak jak w przypadku "Księżyca" nastawianie się na zupełnie inne kino po konfrontacji z prawdą może okazać się bolesne. A więc nie dajcie się zwieść! "Moon" to nie dramat o samotności w kosmosie a, Dick'owskie si-fi pełną gębą.
Zaczyna się spokojnie - niedaleka przyszłość, bezkresne pustkowia księżyca, urozmaicone jedynie budynkiem kopalni, wydobywającej Hel 3 - nowo odkryte źródło energii. Wyłącznym mieszkańcem placówki jest Sam Rockwell - astronauta, który z niecierpliwością czeka na niedaleki koniec trzyletniego kontraktu na doglądanie placówki. Mijające dni Sam spędza na oglądaniu telewizji, modelowaniu, pustej konwersacji z komputerem i sporadycznych video-kontaktów z rodziną. Jednak wkrótce monotonia życia na srebrnym globie zostanie zakłócona przez pojawienie się nowej postaci...
Pięć milionów przeznaczonych na budżet to śmieszna kwota w ogóle, a zważywszy, że mowa tu o filmie science-fiction wydawałoby się, że reżyser "Moon" miał spętane ręce. Otóż, nic bardziej mylnego - choć lepiej nie nastawiać się na żadne fajerwerki to wszystko* w tym filmie pomimo swej oszczędności jest przekonywujące. Wnętrze bazy jest chłodne i sterylne, podobnie zresztą jak rozmowy bohatera z komputerem pokładowym, któremu głosu użyczył Kevin Spacy. Na podobnym poziomie stoi zresztą aktor wcielający się w Sam'a Rockwell'a - choć nie zapierający tchu w piersiach, to jednak wykonał solidną robotę. Nie sposób nie napomknąć o muzyce Clint'a Mansell'a. Zresztą oceńcie sami.
Do czego można się przyczepić? Cieszę się, że scenarzysta nie zdecydował się na wprowadzenie pseudo metafizycznych dialogów, szkoda jednak, że nie zastąpił ich niczym innym. Z ekranu nagminnie wieje pustka i nuda- za dużo tutaj scen, które nie wnoszą absolutnie nic do całości. Osobiście bez zastanowienia i sentymentów wyrzuciłbym do kosza co najmniej czwartą część taśmy filmowej. Więcej wad nie zakonotowałem i choć powyższy argument to silny minus nie jest w stanie zachwiać końcowej oceny. "Moon" to kolejny po "District 9" dowód na to, że nawet z pustym portfelem można popełnić satysfakcjonującą produkcję.
____________________________________________________________________
*poza przejażdżkami po powierzchni księżyca, gdzie gołym okiem, można wyłapać ingerencję komputera.